Część czytelników tej strony to trenerzy, dietetycy, część to pasjonaci zdrowego żywienia, fitnessu, dźwigania, fajnego i zdrowego trybu życia.. Być może część jest tutaj zupełnie przypadkiem i ze sportem nie mają nic wspólnego. To nawet dobrze – ten wpis może być przydatny zarówno dla jednych jak i dla drugich.
Wyjście ze znajomymi (może być też rodzina, zebranie z pracy, cokolwiek). Rozmawiamy, świętujemy, chillujemy przy dobrym jedzonku i czasem procentach. Zamawiam swoją pizzę i piwo i zaczyna się. Czuję świdrujący wzrok ciekawskich koleżanek/kolegów. Może jakieś chrząknięcie. Finalnie kończy się pytaniem wprost: jesteś dietetykiem, trenerem, jak możesz jeść takie rzeczy?
A WŁAŚNIE, ŻE KU…A MOGĘ.
Żyjemy w czasach, gdzie ktoś, kto każdy swój wieczór spędza z chipsami i puszką coli, uważa, że ma prawo robić Ci uwagi. Gdzie posiadanie jakiegoś tytułu, jakaś profesja, czy nawet pasja zobowiązują Cię do jedzenia tylko określonej grupy produktów. Bo oczywiście: nie dotyczy to tylko trenerów, dietetyków. Wystarczy, że Twoi znajomi dowiedzą się, że trenujesz i Twoje nawyki żywieniowe są inne niż kilka lat temu. Wystarczy po prostu ćwiczyć i jeść zdrowo DLA SIEBIE, by słyszeć takie uwagi.
Wyjaśnijmy sobie kilka kwestii.
Po pierwsze
To nie są codzienne okazje. To, że ktoś od czasu do czasu pozwoli sobie na słodycze, fast food czy alkohol jest NORMALNYM ELEMENTEM ŻYCIA. Jeśli ktoś nie lubi, nie chce, to sobie nie pozwala i tyle. Jeśli ktoś ma choroby autoimmunologiczne, metaboliczne, problemy jelitowe, nietolerancje: nie pozwala sobie i tyle.
Po drugie
Jest taka zasada 80/20. Nie lubię jakiś sztywnych założeń, ale powiedzmy, że 80% Twojego czasu jest pełnym zaangażowaniem w dietę i trening, ale jest margines 20% właśnie na takie wyjścia, okazje, dni odpoczynku od treningu czy ,,grzeszki” kulinarne.
Po trzecie
Jeśli ktoś jest trenerem/dietetykiem, nie oznacza, że przestał być przez to człowiekiem. Mi na przykład pizza i czekolada smakuje tak samo jak smakowała przed uzyskaniem tytułu dietetyka i byłabym zakłamana mówiąc, że brzydzę się takim jedzeniem i kręci mnie tylko amarantus z oliwą z oliwek liguryjskich.
Po czwarte
Ja nie wypominam innym ludziom przy stole, że nie powinni czegoś jeść. A może powinnam widząc, jak ktoś ze sporą nadwagą zamawia deser czy sięga po kolejnego chipsa, prawda? Nie sądzę, żeby ta osoba poczuła się wtedy dobrze i że byłoby to stosowne.
Po piąte
Życie z pasją i miłość do ,,zdrowego odżywiania” i treningu nie jest podpisaniem paktu na dożywotnie nie tknięcie okruszka pączka czy kawałka czekolady ( a przynajmniej ja nic takiego nie podpisywałam)
Po szóste
Przeszłam przez piekło zaburzeń odżywiania płacząc nad zdjedzeniem nadprogramowego plasterka ogórka. Możecie sobie wyobrazić, jakie wyrzuty miałam sięgając po coś przetworzonego, coś co miało cukier, coś czego nie przygotowałam sama bez kontroli składników.. Czy to było zdrowe, fit i fajne, że nie potrafiłam wyjść i cieszyć się fajnymi chwilami? Nie sądzę.
Wakacje, podczas których cieszyłam się włoską pizzą, winem i prawdziwymi GELATO 🙂
Jednocześnie zaznaczam, że obecnie jest teraz na rynku tyle ,,fit” knajpek czy nawet pozycji w menu, że nawet nie chcąc sięgać po kolokwialny ,,syf”, spokojnie dobierzecie coś dla siebie.
Nie chciałabym, aby to zabrzmiało jak usprawiedliwianie czy zachęcanie do obżarstwa i cheat day’ów – nigdy! Chciałam jedynie zaznaczyć, że każdy z nas jest człowiekiem, że dieta nie musi być dożywotnim reżimem. Dieta jest czymś, co pozwala mi czuć się dobrze na co dzień, super trenować. Uwielbiam, to co gotuję. Co nie znaczy, że wychodząc wieczorem, biorę ze sobą swojego kurczaka. Ortoreksja jest obecnie bardzo powszechna i właśnie dlatego czasem (czasem nie oznacza co drugi dzień) odrobina luzu jest wręcz potrzebna. Odpoczywa nasza psychika, a ciało otrzymuje ekstra dawkę węglowodanów i/lub tłuszczu: na następnym treningu możemy pocisnąć jeszcze mocniej 🙂 A jeśli jesteśmy na redukcji od dłuższego czasu, tym bardziej nie wpłynie to od razu negatywnie na naszą sylwetkę.
Z początku uwagi typu ,,ale Ty nie jesz słodyczy” (ok, na co dzień nie jem, ale na urodzinach chętnie zjem kawałek torta) śmieszą. Potem są irytujące. A potem masz po prostu ochotę rozgnieść ten tort na twarzy czujnego komentatora, który śledzi każdy Twój kęs tego, co wkładasz do ust.
Zdrowe ciało, fit ciało, zdrowe życia i fit życie to nie jest jedzenie kurczaka z ryżem 365 dni w roku. To umiejętność wyboru między tym co chcę, a co będzie dla mnie dobre. To dysycpylina wtedy kiedy trzeba i wtedy nie ma, że tu ciastko, a tam kawka z bitą śmietaną. To umiejętność cieszenia się chwilami bez myśli ,,O Boże, ile to ma kalorii”. To możliwość wsunięcia pysznego deseru i nie wstawanie na drugi dzień, żeby zrobić karne cardio. Oczywiście łatwo jest mówić w kontekście świąt Boże Narodzenie/Wielkanoc, bo wtedy prawie wszyscy folgują (chyba, że szykują się jakieś zawody na horyzoncie) – a i tak czasem ciotka rzuci jakąś uwagę przy stole ,,no, no tak niby zdrowo je, a tu proszę hihihihi”. Nie chodzi mi o święta, chodzi mi o ,,normalne” życie. Ja nie wyznaczam sobie dnia cheata w tygodniu. Ja cheatów nawet w swoim życiu nie uznaję (bo po prostu jem zgodnie z zalożeniami mojej diety a jak trzeba to luzuję, nieważne czy to będzie 2 x w tygodniu czy 2 x w miesiącu)
Moje życie i moja pasja są taką częścią mnie, że nie muszę w życiu niczego oszukiwać. Tym bardziej siebie i swojej diety.
A Ci, którzy czynią kąśliwe uwagi, bardzo często robią to:
1. Nieświadomie i zupełnie bez złej intencji – wybaczamy to <3
2. Złośliwie, bo zazdroszczą komuś samodyscypliny, zaparcia, może kiedyś próbowali z dietą, może zazdroszczą sylwetki, a nie potrafią się sami zabrać do pracy nad sobą
3. Sami trenują i nie uznają odstępstw, bo mają chore podejście do diety i zdania ,,100% albo nic” – raczej trzeba im pomóc.
4. Bo ludzie są czasem mało świadomi i to, co dla nas (trenerów, dietetyków) jest oczywiste, dla nich jest zagwozdką: jak można jeść pizzę i mieć sześciopak? Nie widzą, że za tym stoją lata treningów, diety, z czego odstępstwa stanowią tylko jakiś procent, nie są normą
Podsumowując mogę powiedzieć tak: czy dziwniejsze jest to, że trener/dietetyk zje pizzę i wypije drinka niż dietetyk/trener wybiera się na randkę/wesele/cokolwiek ze swoimi pojemnikami? Czy bardziej normalne będzie wyjście na lody i ciacho czy może napad kompulsa i zjedzenie słoika nutelli, paczki ciastek, 2 czekolad i bochenka chleba, a potem ślęczenie do rana nad muszlą klozetową wpychając sobie palce w gardło?
Odpowiedzcie sobie sami, bo każdy ma prawo uważać, jak chce.
,,Odstępstwa” to nie jest jakiś wymóg czy przymus, jeśli nie masz na nie ochoty, również nikt nie powinien Cię zmuszać – nawet mój wpis, bo on unkierunkowany jest na problem łatek i oczekiwań społecznych.
Wybierajcie, jak chcecie.
Ale nie dajcie się oceniać innym.