Strona główna

Gdzie zjeść w Sopocie?

Uwielbiam polskie morze. Mamy przepiękne plaże, jedne z najpiękniejszych, szkoda, że tego nie doceniamy i tego nie widzimy. Nie ma co prawda palm, ale.. spacery o zachodzie słońca czy poranki, gdzie plaże są jeszcze puste zaliczam do najpiękniejszych chwil w moim życiu (poza tymi chwilami, kiedy jem, ale to mocna konkurencja).

Zapraszam Was na wpis z tripu do Sopotu – gdzie zjeść? Gdzie pójść? Czy warto?

Do Trójmiasta na wakacje wybrałam się drugi rok z rzędu. Czy słusznie? Chyba niekoniecznie, ale nieważne gdzie, ważne z kim – mieliśmy super ekipkę znajomków, więc ani ewentualny brak pogody, ani opóźnienia PKP nie są w stanie nam przeszkodzić w udanych wakacjach.

W Sopocie spędziliśmy 5 dni, czy warto moim zdaniem jechać na dłużej? To zależy czego oczekujecie od urlopu. Jeśli po prostu leniuchowania i totalnego odpoczynku, to nad polskim morzem mogą być to nawet całe 2 miesiące (przynajmniej dla mnie). Jeśli atrakcji, zwiedzenia, nowych rzeczy – 4 dni to maks.

Sopot uznawany jest za imprezowe miasto tętniące życiem. Może przez takie przeświadczenie i wyobrażenie o nocnym życiu Sopotu byłam nieco…rozczarowana? Może to złe słowo. Po prostu w moim odczuciu, ,,Poznań miasto doznań” jest o wiele bardziej pro-imprezowym miastem. Oczywiście w Sopocie można znaleźć kluby itd. i można poimprezować – jednak idąc w nocy ulicami jakoś nie można tego odzczuć.

Przejdźmy do najważniejszego punktu, na którym miał skupić się ten wpis. GDZIE ZJEŚĆ?! Czyli krytyka kulinarnych punktów Sopotu.

Przed samym wyjazdem zaczerpnęłam już trochę internetowych informacji. Postanowiliśmy udać się w te znane i polecane miejsca, ale spróbować również czegoś nowego.

1.,,Mocno nadziane” – pierogarnia znajdująca się w miejscu, gdzie rok wcześniej jadłam najlepsze naleśniki w swoim życiu i bardzo chciałam na nie wrócić już pierwszego dnia. Niestety głód po podróży zmusił do zostania przy pierogach, nie chcieliśmy tracić czasu na poszukiwania innej nalesnikarni.

Wybór? Raczej ubogi, ale nie jest to dla mnie kryterium oceny. Czasem wąska, ale konkretna karta wiąże się z przepysznym jedzeniem, a co za dużo to nie zdrowo.

Gdy przychodzi do zamówienia okazuje się, że nie ma pierogów, które chcę zamówić. Ok, wybieram inne: cóż, również nie ma. W końcu decyduję się na ,,specjalność” dnia wywieszoną na tablicy w lokalu – pierogi z batatami. Po przyjęciu zamówienia, pani kelnerka wraca po kilku minutach z informacją, że batatów również nie ma. Zrezygnowana zamawiam gotowane pierogi ze solidną porcją okrasy boczku i cebulki aby zrekompensować swój ból.

Pieczone pierogi nadziewane były kurczakiem, a gotowane mięsem wieprzowym. Gotowane wypadły w moim udczuciu dużo lepiej: ciasto delikatne, nadzienie również. Pieczone z kolei były nieco suche i nie powodowały ,,wow” na podniebieniu. Jednym słowem: na szybkiego głoda całkiem ok. Czy wróciłabym w to miejsce? Nie. Ale przyjemnie było spróbować tych gotowanych pierożków.

Co prawda skręcało mi przez dobre 2 godziny jelita po tym obiedzie, ale nie mam to nic wspólnego z jakością jedzenia: moje jelitka po prostu na co dzień dostają zupełnie inną pożywkę 😀

2. ,,Cuda wianki” – duży wybór naleśników, zapiekanych, ze sosami, ze surówkami. Ciężko było podjać decyzję. W końcu zdecydowałam się na naleśnika z kurczakiem i serem w sosie śmietanowo-pieczarkowym. Niestety: dostałam zupę pieczarkową tzn. sos pod którym gdzieś tam lał się naleśnik. W połowie jedzenia nadal nie znalazłam ani kawałka kurczaka w moim daniu. Ostatecznie znajdowała się w tym daniu jedna kosteczka kurczaka. Filet jest? No jest… Kolega z kolei zamówił naleśnika z mięsem i serem, który był.. bez sera. Samo ciasto z mięsem. Żeby nie było tak czarno: inne rodzaje nalesników podobno były super smaczne, więc nie zniechęcajcie się:)

Pani powiedziała, że mogą zrobić nam naleśniki jeszcze raz w ramach rekompensaty, jednak wiecie jak to jest: coś już zjedziecie, czas goni i chcecie przełamać smak niekoniecznie udanego obiadu dobrym goferkiem 🙂

Jeśli wybieracie się w to miejsce, do swoich naleśników zamówcie koniecznie przepyszne mango lassi.

3. Zagroda Rybacka – czym byłaby wyprawa nad morze bez dobrej smażonej rybki?! J Na ten obiad skusiliśmy się w Gdańsku. Wybraliśmy się tam na jeden dzień, a powrót odbył się…. pieszo. Plażą dreptaliśmy o własnych nogach (po całym dniu chodzenia i zwiedzania) z Gdańska do Sopotu. Przed wyprawą, zamówiliśmy w Zagrodzie smażone rybki z frytkami i surówkami.

Mam trochę uraz i obawę przed ogromną ilością ociekającego starym tłuszczem ciasta w nadmorskich smażalniach… ale ta rybka była pyszna. Frytki i surówka również – jak domowy obiadek. Zdecydowanie na tak.

4. Śliwka w kompot – o tym miejscu czytałam chyba wszędzie. Zawsze pozytywnie. Długie kolejki nie zachęcają jednak do czekania na wejście, ale sprawdziłam i powiem: czekałabym nawet godzinę w tej kolejce, bo warto. Do Śliwki udało nam się wbić, gdy ruch był niewielki więc trafiliśmy w idealną godzinę, nie czekaliśmy na stolik ani specjalnie długo na jedzenie.

Postawiłam na roladkę z kurczaka w zielonym panco, faszerowaną kozim serem, buraczkiem, szpinakiem, gruszką z ziemniaczanym gnocchi w sosie pomarańczowym z mango. Wszystko podane ze sałatą z burakiem oraz żurawiną.

Lekki orgazm kulinarny gwarantowany – każde danie, które zamówiliśmy było trafione w punkt.

Bardzo mocno polecam.

5. Małpa – bugerownia nieco oddalona od serca miasta i molo, ale po drodze do naszego apartamentu, więc grzechem było nie wejść.

Nie jestem spejcalistką od burgerów, więc powiem tylko, że dla mnie dobre, ale bez szału. Podane błyskawicznie. Mięsko zrobione idealnie medium. Chyba bardziej niż sam burger smakowały mi krążki cebulowe – bardzo doceniłam, że mieli je w swojej ofercie 🙂

6. Billy’s – klasyczna amerykańska restauracja zlokalizowana tuż obok molo. Wygląda bardzo fajnie, bo obsługa przynosi gościom czerwone kocyki, którymi można się okryć, popcorn w czasie oczekiwania na zamówienie, a menu aż krzyczy ogromną porcją żeberek (880 g!) za jedyne 49 zł.

Ostatecznie trafiłam tam dnia ostatniego – przed podróżą pociągiem potrzebowałam dużego i sytego obiadku. Miałam ochotę na coś prostego i klasycznego po kilku dniach kulinarnych podróży w różnych miejscach. Postawiłam więc na delikatne panierowane polędwiczki z frytkami, sosem czosnkowym i ahhh.. fasolką szparagową (kocham!). Nie wiem czy to kwestia tego, że wszystko z tego dania uwielbiam, czy, że miałam ochotę na coś mało wymyślnego, czy to po prostu klimat jedzenia na świeżym powietrzu blisko morza tak zadziałał, ale.. rozpłynęłam się nad tym daniem. Nad delikatnym mięskiem, pyszną fasolką i frytkami z aromatycznym sosem. Byłam baaardzo najedzona i bardzo usatysfakcjonowana. Poza tym czuć jakość jedzenia, wszystko było świeże i smaczne. Żałuję jednego – że nie mogłam tam wrócić kolejnego dnia na ogromne żeberka 🙂

7. Gofery! Wyszliśmy z założenia, ze dzień bez gofra to dzień stracony, dlatego codziennie próbowaliśmy innych gofrowych kombinacji.

Najlepsze okazały się gofry przy molo (duża niebieska budka z prawej strony idąc od morza). Jako jedyna budka mają w swojej ofercie gofry nie tylko z nutellą, ale także z masłem orzechowym!!! Możecie sobie tylko wyobrazić moją radość.

,,Gofry u Tymka” jako jedyni mają gofry z krówką, które jadłam również rok wcześniej. Jako fanka krówek musiałam powtórzyć to również w tym roku. Niestety do krówki i owoców wzięłam bitą śmietanę, na którą miałam wielką ochotę, a która zepsuła cały deser: była po prostu mdła i bez smaku. Gofry z bitą śmietaną sprawdziłam więc w tym pierwszym miejscu i to był dobry wybór – bita śmietana była taka jak powinna. Jeśli chcecie więc krówkę – śmiało bierzcie, ale na bitą śmietanę i owoce udajcie się w inne miejsce.

W Sopocie ma też swoją miejscówkę Bubble Waffle – wzięliśmy ,,twix’y”, części ,,smaków” niestety nie było. Pierwsze kęsy to totalne wow, potem lody ukryte pod bitą śmietaną nieco stłumiły zachwyt, ale ostatecznie pod koniec jedzenia fajnie sie roztopiły i nasączyły ciasto. Szkoda, że wsadzają twixa podzielonego na pół, który wygląda jak dwa twixy, a to tylko takie małe, niewinne ,,oszustwo” 😀 Nie mam porównania z innym Bubble, ale mam misję, żeby spróbować tych w Poznaniu.

Podsumowując: nigdzie nie było na tyle źle, żebym kategorycznie skreśliła jakieś miejsce. W mojej czołówce jest Śliwka w Kompot, Billy’s i Zagroda Rybacka.

Najbardziej urokliwe miejsca, które warto odwiedzić to moim zdaniem Zatoka  Sztuki z fajnym klimatem oraz po prostu: plaża (kawał piachu i trochę wody) o zachodzie słońca. Myślę, ze jednak warto odwiedzić też inne nadmorskie kurorty lub po prostu odłożyć więcej funduszów na dłuższe wakacje – za granicą. Nie mniej – polskie morze na 3-4 dni raz w roku to dla mnie MUST 🙂

 

 

 

Comments are closed.